Niestety, moj wydawalo by sie idealny maly komputerek, ma swoje humory, i w pewnych kwestiach jest nieposluszny. Jego niesubordynacja, objawia sie w dwoch kwestiach. Nie moge komentowac komentarzy, i umieszczac zdjec. Jeszcze nie doszedlem dlaczego. Jezeli mi sie uda, to umieszcze teraz. Jak nie, to dopiero w domu. Wybaczcie.
Wczoraj udalem sie na polnocny skraj Taipei. Do termalnych zrodel Bitou. Spodziewalem sie dwoch rzeczy. Pierwsza, to duzo zrodelek i strumykow, gdzie plynie wulkaniczna woda, a druga to duzo obiektow w ktorych mozna zaznac kapieli. Niestety, w pierwszym punkcie sie pomylilem. Pewnie dlatego, ze spodziewalem sie czegos takiego jak na Islandii. Ale tu jest inaczej. Ogolnie wysiadlem z metra, i pierwsze co mnie uderzylo to siarka. I to prosto w nos. Ale delikatnie. Oznaczenia dobre, wiec ruszylem w kierunku thermal valley. Spacerek okolo kilometra. Po drodze mozna odwiedzic muzeum poswiecone historii doliny. Przejsc sie wzdloz strumyka z siarkowa woda i podziwiac wielkie osrodki spa wzdloz ulicy. Niestety Bitou to czysta komercja. Spa goni spa i przebija spa. Przysznaje, ze znalazlem publiczna laznie, ale za duzo ludzi. Wstep do publicznej 75 NT$, a do spa boje sie pomyslec. Ale pewnie razy 5, choc nie sprawdzalem. Ogolnie doszedlem do wlasciwej thermal valley, po okolo 20 minutach spacerku. Naprawde zaczynam coraz wolniej chodzic. Nie to, ze mi sie nie chce. Po prostu mi sie nie spieszy. Cos jest w tym otoczeniu. A ta wlasciwa dolina termiczna, to nic innego niz jeziorko, okolo 60 m szerokie i moze ze 150 dlugie. Kleby pary i zapach zgnilych jajek. Ot cala atrakcja. Pstryknalem fotki i chcialem wracac, ale zobaczylem kierunkowskaz do Qitiam Temple. No coz. Czas mam, wiec ide. I ide. I ide. Droga zoraz wezsza. Coraz bardziej stroma, choc ciagle asfaltowa. Nagle koniec zabudowan i ide lasem. I ide i ide. Nagle znak. Uwaga na splywajaca lawe :) Sie ciekawie zrobilo. No dobra. Okolo 2 km asfalcikiem pod ostra gore. Jezeli macie sie wybrac do Bitou, to nie do zrodel termalnych. Wybierzcie sie dla tego, zeby zobaczyc co jest na koncu tej sciezki. Bo na koncu tej sciezki sa schody. Dzieki ktorym, dojdziecie po pieciu minutach, do celu waszej wspinaczki. I powiem Wam tak. Zastanawialem sie, czy nie zawrocic podczas drogi. Zadnych znakow, nic. Nie wiedzialem, czy slepa czy co, ta droga. Ale jak dotarlem do celu, usiadlem sobie na trawce i przez 2 godziny siedzialem i patrzylem. To byla chyba najlepsza chwila, od przyjazdu na Taiwan. Prawie zapomnialem zrobic zdjec. A znoj i trud wspinania sie po drodze, zostal mi absolutnie wynagrodzony. Nie powiem co tam jest. Zobaczcie sami. Moze poczujecie to co ja. Pamietajcie. Trzeba podejsc pod sam klasztor. W sumie klasztorek. Po 2 godzinach blogiego lenistwa i smazenia sie w sloneczku zszedlem na dol, wsiadlem w metro i wrocilem do hotelu. Przepakowalem graty i ruszylem na targ nocny w Keelung. Pociagiem TRA jakies 40 minut jazdy, cena biletu w dwie strony, 85 NT$. Wysiadlem, poszedlem ( znowu w zla strone ) i zabladzilem. Ciemno, pada i nic nie widac. Oprocz taksowki na poboczu. Podchodze, pytam sie gdzie night market. A on ni w zab angielskiego. Ale zadzwonil do centrali, powiedzialem pani po drugiej stronie co chce, ona przetlumaczyla i ku ogolnej radosci, wsiadlem do taksowki. I wsiadlem do prawdziwego TAKSOWKARZA. Oni sa wszedzie tacy sami. Poczuja krew to rozszarpia. No wiec wsiadlem, a gosciu do mnie ze 200 NT$ za kurs. Mowie ok. No to ruszylismy. Patrze a taksometr wylaczony. Aha !! Cos smierdzi. Ale czekam. 2 minuty pozniej potracilismy skuter. Ale szybko sie uwinal pan taksowkarz. Podniosl, otrzepal przeprosil i jedziemy dalej. Minute pozniej on mowi to tu. Mam dobra orientacje w terenie. Od stacji pociagu, nocny market jest jakies 500m lekko w prawo. No zatrzymal sie i do mnie 200 NT$ ja mu mowie ze nie. A ten z morda. Cos tam belkocze i wylapalem slowo policja. No to mowie. POLICJA !!! A on sie zamyka. Wyciagam 50 NT$ i mu daje. Ten nadal z morda ale chowa i pokazuje zebym spadal. Teraz konkrety. Za trzasniecie drzwiami w taksowce placi sie 7,5 NT$ plus 5-7 NT$ za km lub postoj. A my przejechalismy niecale 2 km. I tak przeplacilem. Moglem powiedziec, ze skoro licznik pokazuje zero, to place zero. Ale niech mu bedzie. Dobra. A jak jest na Keelung Night Market ? Powiem tak. Rozczarowujaco. Naogladalem sie, jak to Anthony Bourdain chodzi, je i sie zachwyca. No coz. Tlum taki sam jak w telewizji. Jedzenie to samo. Ale to wielkie targowisko, to w rzeczywistosci 600 metrow waskiej ulicy, z budkami z jedzeniem i wszelkimi innymi artykulami, od AGD po ciuchy. Zjadlem kilka smacznych potraw. Omlet z ostryg. Chrupiace kraby, prazone w calosci. Buleczke z boczkiem i orzechami. Ale naprawde nie bylem zachwycony. Taka droga dla takiego wydarzenia ?? Chyba nie warto. Dzisiaj pojde na targ Shilin. Porownam. Ale cos mi sie wydaje, ze Keelung wyjaskrawione zostalo przez telewizje. Fakt, maja swieze owoce morza. I pyszne jedzonko. Ale nie uznaje tego miejsca, za konieczne do odwiedzenia. Nie bedziecie zalowac. Ale nie badzcie zdziwieni, jezeli nie zachwyci. Powrot do hotelu i spac.
Nowy dzien nowe mozliwosci. I totalny brak planu. Obudzilem sie, szybki prysznic i poszedlem kupic bilet to Taichung. 375 NT$ za miejscowke. A co pozniej ?? Pojechalem do Daan Park. Przyjemne miejsce. Duzo dzieci i starszych ludzi. Dzieci szaleja na placu zabaw, a starsi albo spacerek albo gazetka na trawie albo Tai Chi albo nauka tanca. Pochodzilem, posiedzialem i zaczalem sie zastanawiac co dalej. W hotelu dorwalem mapke z atrakcjami kulinarnymi. Byla tam pozycja lody... A co tam. Poszedlem, znalazlem, zjadlem. Wybaczcie, ale mialem przez 20 min jedzenia olbrzymiej porcji lodow, kulinarny orgazm. Byly niesamowite. A jak wygladaly? Starte na wiorki kostki zamarznietej wody, polane mlekiem i oblozone swiezymi owocami i oblane sokiem. Kiwi, Mango Truskawki. I tyle przyjemnosci za 180 NT$. Polecam. Dwie lodziarnie, znajdziecie niedaleko stacji MRT Dongmen. No i odkrylem lekkie klamstwo pana Bourdain. Okazuje sie, ze restauracja Michelina z pierozkami, to ogolnie siec restauracji. I w Taipei jest ich kilka. A ta przy Taipei 101 jest najdrozsza. Czekalem jakies 10 minut na miejsce. Zamowilem to samo, oprocz piwa. A zaplacilem, o polowe mniej. Najedzony ruszylem spacerkiem do hotelu. Siedze, pisze i zastanawiam sie, co robic. Ale chyba pojde jeszcze w miasto. A noz cos nowego odkryje :)
Eureka :) odkrylem ze Keelung jest definitywnie przereklamowane. Shilin night market jest wiekszy, bardziej kolorowy, ma te same potrawy, choc chyba mniej swiezych owocow morza. Ale ma za to stinky tofu ( bleeeee ) i wielka kielbase. Oni mowia wielka kielbasa a mi sie kojarzy ze takie to u nas normalnie w sklepie sprzedaja. Tak wiec jezeli chcecie zobaczyc night market, to jedzcie do Shilin. A Keelung odpusccie. No chyba ze chcecie. Ogolnie pelny brzuch najedony za dwoch :) W hotelu. Czesc