No i znowu w Malang. Przywitany jak bliski kuzyn. Zreszta, jak wyladowalem na Jawie, poczulem sie jak w innym swiecie. Cale wewnetrzne napiecie, momentalnie ze mnie zeszlo. Nikt mnie nie atakowal. Nikt nic nie proponowal. Nie chcieli nic sprzedac. Normalny bialy w normalnym miejscu. I tak nad tym myslac, zastanawiam sie, co mi sie stalo. Zaczynam naprawde zalowac tych dwoch tygodni na Bali, przez ktore nic nie robilem. Dani i Martha stwierdzili, ze skoro jestem trzy dni, to pokaza mi Malang i okolice. Zaproponowali nawet wyprawe, na poszukiwanie rekina wielorybiego. Ponoc plywaja w okolicach Probbolingo. Znowu w tym samym domu. Znowu Ci sami cudowni ludzie. Znowu czuje ducha Indonezji. Taka pierdolka jak pogoda. Powietrze lzejsze. Przyjemniejsze. Swiezsze. A tak mi poprawia humor. Wybralismy sie na obiad. Troche objezdzilismy miasto. Wszedzie czysto. Spokojnie. Teraz, gdy juz wiem jak wyglada Bali, stwierdzam, ze do tej wyspy pasuje powiedzenie "Dno i piec metrow mulu". I juz nic mnie nie jest w stanie przekonac, ze sie myle. Wroce na Bali tylko po rzeczy i spadam gdzie pieprz rosnie. Nigdy wiecej Bali. Doswiadczenie przychodzi z czasem. Oj jak prawdziwe. Juz sie ciesze na najblizsze dni. Nawet niech leje. Mam to w nosie. Jestem zadowolnony.