Dzisiejszy dzien zaliczam do jak najbardziej udanych. Dani stwierdzil, ze nie ma co siedziec i ruszamy na wycieczke dookola Malang. Najlepszym momentem dnia byla chwila, gdy jadac droga, ktorej nawet Dani nie znal, zatrzymalismy jakiegos motocykliste zeby spytac go o droge. Nagle Dani pyta mnie, czy mam 20 tys. Mialem, dalem, a po chwili jako pasazera, mielismy olbrzymiego Jackfruita. Dani zaprosil mnie do domu swoich rodzicow, gdzie zajelismy sie pasazerem, tnac go na drobne kawalki :) Pyszny, aczkolwiek przy obieraniu trzeba cholernie uwazac. Sok jest jak dobrej jakosci klej. Ciezko go zmyc. A potem jezdzilismy, w sumie bez celu, podziwiajac widoki. Calutki dzien. Bylo naprawde super. Trafilismy nawet do swiatyni hinduskiej. I taki maly kontrast. Na wioskach, na ulicach, prawie wszedzie. CZYSTO. Nie co ten syf na kurczaku, obok Jawy. Naprawde zal wyjezdzac. Ale nie ma wyjscia. Zabiore stad cudowne wspomnienia i nowa znajomosc, ktora mam nadzieje nie przeminie. Zaprosilem Daniego do Polski. Powiedzial, ze w tym roku planowal jakas wycieczke do europy. Moze zawita nad wisle. Po tym jak sprawdzil sie jako gospodarz, poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko :)