Gdybym się nie odważył na pierwszy rzut wziąć prawie 200km, to bym stracił wiele. Dojechałem po 5,5 h jazdy. Homestay Moc Chau znalazłem na bookingu za 4,5$ ze śniadaniem. I to był strzał w dziesiątkę. Drogi w Wietnamie zaskakująco dobre, z przytupem na bardzo dobre. Z Hanoi wyrwałem się w ciągu 40 minut, bo niestety za dobrze mi się spało i trafiłem na poranny szczyt. Kawałek autostradą, później już normalnymi krajowymi. 186 km można powiedzieć czystej przyjemności jazdy. Z wyjątkiem bolącego zadu. Motor jak na razie sprawuje się bez zarzutów. Dawał radę targać to moje 115kg plus torba :) I to pod spore górki. Trasę wybrałem trochę dłuższą, ale po drogach krajowych via Hoa Binh drogi nr QL 6 i 43. Świetne widoki, rewelacyjne podjazdy i zjazdy. Dużo stacji po drodze i miejsc na zjedzenie posiłku. Ceny o 20% niższe niż w stolicy. Na początek może trochę za dużo sobie na garb wziąłem, ale jak dałem radę dzisiaj to powinienem dać radę później. Motor nazwałem Bambaryła na cześć mojego serdecznego kolegi Waldka :) A niech ma i niech mówi, że był w Wietnamie. Bambaryła spalił 2 litry na 100km. Czyli na taki ciężar i trasę moim zdaniem bardzo przyzwoicie. Moc Chau to przyjemna wioska i nic więcej nie powiem. Sami zobaczcie. Teraz mam dylemat. Chciałem zrobić spokojny skok do Son La ( jakieś 120km ), ale okazuje się, że idzie załamanie pogody. A na dzień dzisiejszy plan to dotrzeć do Sa Pa. A to jeszcze dwa dni jazdy. A jak będzie padać, to raczej dużo się nie zobaczy na miejscu. Więc nie wiem co zrobię. Pewnie i tak się dowiecie jak już podejmę decyzję. Na chwilkę obecną jestem szczęśliwy, że wybrałem ten tryb podróży.